26

(12 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Szahinie, rozmawiamy o religii jako dziedzinie wiedzy, nie o swojej wierze - ta jest w stu procentach subiektywna.
Nie szukam własnej koncepcji chrześcijaństwa, nie marzy mi się własny kościół;) Szukam tego, co najbardziej w chrześcijaństwie pierwotne, prawdziwe. Wszystkiego tego, co zostało zatracone przez zwłaszcza ostatnie XVI wieków - czyli odkąd chrześcijaństwo stało się oficjalnie religią Rzymu, a realnie - modyfikowanym w zależności od doraźnych potrzeb i interesów narzędziem w walce o władzę i rząd dusz. W tzw. nauczaniu kościoła jest zbyt wiele niekonsekwencji i sprzeczności, a i odstępstw wprost od przekazu Nowego Testamentu, by brać ją na serio.
Moja ocena co jest chrześcijańskie, a co katolickie w sprawie kary śmierci nie jest subiektywna - naprawdę wprost wynika ze słów Pisma, trzeba tyko zdobyć się na przeanalizowanie ich w oderwaniu od kościelnej, pragmatycznej i zbyt często służącej niekoniecznie zbożnym celom, interpretacji. Wiem, brzmi to straszliwie arogancko, ale za moim stanowiskiem stoi kilkanaście lat studiów religioznawstwa porównawczego, i mam śmiałość twierdzić, że wiem o religiach nieco więcej od standardowego Katolika, a i niejednego szeregowego proboszcza;)

27

(12 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Nie będę mnożył bytów ponad konieczność, ograniczę się do komentarza;)

Drogi Szahinie, zacznę od Twego "po drugie".
Piszesz, że należy rozdzielić sposoby odbierania życia przez państwo. Ja twierdzę, że niezależnie od tego, czy mówimy o ferowanej sądownie karze śmierci, czy też o akcie będącym "bieżącą obroną" - zawsze mamy do czynienia z ustanowioną prawnie sankcją, która spotyka sprawcę danego czynu. Starasz się pisać językiem prawniczym, a jak wiadomo, prawny opis rzeczywistości jest daleki od ideału..

Piszesz, że pomieszałem pojęcia prawne - ale ja nie pisałem rozprawki z tej dziedziny wiedzy. Równie dobrze mogę napisać, że mieszasz pojęcia filozoficzne - i z tego też nic nie wynika. Opisuję stan zastany posługując się logiką, a logicznie rzecz biorąc kiedy państwo za czyn lub usiłowanie czynu zezwala na odebranie życia, to państwo karze śmiercią. Idąc dalej - wymierza karę śmierci, czy nazwiesz ją tak czy inaczej w prawniczym żargonie...  Faktem jest odebranie życia, czy to sprawcy już dokonanej zbrodni, czy zagrożenia zbrodnią. Nie odpowiadasz też tutaj na pytanie o podkreślony przeze mnie paradoks - jak logicznie obronić prawny porządek, w którym za usiłowanie popełnienia zbrodni (to Twoje "stworzenie zagrożenia zbrodnią") karze się znacznie surowiej, niż za zbrodnię już popełnioną?

Chrześcijaństwo a kara śmierci - podajesz przykłady, które dowodzą podziwu godnej znajomości Biblii, ale zapominasz o podstawowej kwestii. Chrystus w przeciwieństwie do nas nie był otoczony zdeklarowanymi chrześcijanami, ale wyznającymi starotestamentowe "oko za oko, ząb za ząb" Żydami i poganami. Nie sądzisz, że od chrześcijan, i to tak wysoko cywilizowanych, należałoby wymagać nieco więcej, niż od rzymskich legionistów? Mimo wszystko Jezus nie był też samobójcą, i raczej tak należy odczytywać brak nawoływania do dezercji legionistów. Jak słusznie zauważyłeś - starał się wpoić im poszanowanie dobra, czyli realizować swoją misję w takiej mierze, jak było możliwe w zastanych warunkach.
Przypomnij sobie sytuację podczas pojmania Jezusa, kiedy jeden z uczniów sięga po miecz, by bronić swego nauczyciela. Jezus nakazuje broń schować, pouczając, że "wszyscy, którzy miecz biorą, mieczem poginą" (z przekładu Wujka). I to by było na tyle, jeśli chodzi o chrześcijaństwo i prawo do zadawania śmierci w imię obrony kogokolwiek.

Nie wiem do końca, dlaczego przytaczasz katolicyzm, kiedy ja pisałem wyraźnie o chrześcijaństwie? Każdy, kto chociaż pobieżnie zajmuje się religioznawstwem wie przecież, że tych dwóch wyznań nie można utożsamiać. Nauka Kościoła Katolickiego oczywiście dopuszcza karę śmierci, jak i wiele innych narzędzi utrzymywania władzy i gromadzenia dóbr (obok np. celibatu). To przykłady, jedne z setek, tego, co z nauki Chrystusa katolicyzm przekreślił, by zdobyć i umocnić swoją pozycję. I w żadnym razie dowód na moralność odbierania życia komukolwiek i w jakichkolwiek okolicznościach.

Piszesz też, że procesy polityczne, religijne i gospodarcze nie mogą być karane śmiercią, ponieważ to "nie kwalifikuje się jako usprawiedliwiona obrona konieczna obywateli przez państwo". Czyli - gdybym po puczu monachijskim skazał na śmierć Hitlera, to byś mnie potępił? Wtedy to był proces polityczny, gdyby Hitler zawisł, prawdopodobnie miliony jego współobywateli nie zginęłoby... Nic nie jest takie proste i oczywiste.

Co do Twojego "po pierwsze" - to, co ja akceptuję nie jest zbyt istotne. Za to chętnie obserwuję, jak zdeklarowani niby chrześcijanie mierzą się ze swoimi obnażonymi antychrześcijańskimi poglądami:)

I słówko do Allana - zamiast podpisywać się wszystkimi "kopytkami" pod cudzymi słowami mógłbyś w wolnej chwili odpisać na mój, skierowany do Ciebie, komentarz pod moim tekstem smile

28

(3 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Dokładnie tak, Respublico..

Drogi Allanie, gdzie się takiej tezy dopatrzyłeś? Ja rozumiem ekstrapolacje tez autora, ale logiczną, nie emocjonalną!
Wiem, że czasem piszę złożonym językiem, ale mogę łatwo wyjaśnić problem. Odpowiedz sobie na dwa pytania:
1. Czy prawdą jest to, że polskie prawo nie przewiduje kary śmierci w ogóle?
2. Czy prawdą jest, że polski policjant może w określonej sytuacji w majestacie prawa zabić przestępcę?

A skoro już odpowiedziałeś "tak" na oba pytania, to czy dostrzegasz paradoks, o którym piszę?

I dopełniając odpowiedzi na Twój komentarz - po pierwsze: nigdzie nie pisałem o "strzelaniu na lewo i prawo do wszystkiego, co się rusza". Wyraźnie zaznaczyłem, że "policjant może w określonych warunkach zastrzelić człowieka stanowiącego zagrożenie dla innych ludzi, bądź samego funkcjonariusza";
po drugie: nie każdy strzał jest śmiertelny, i nie każdy policjant strzelając chce zabić - to prawda. Ale każdy strzał może być potencjalnie śmiertelny - nawet celując w przysłowiowe kolano można trafić tętnicę udową, i mieć w kilka minut denata... Meritum problemu jest to, że prawo zezwala na strzelanie do ludzi, które jest czynnością wybitnie zwiększającą szanse na rychły zgon ostrzeliwanego...

I stawianie sprawy nawet w sposób tak przerysowany, jak Ty to robisz, nie prowadzi wcale do głupiego wniosku. Każdy, kto ma broń (i potrafi jej użyć) może zabijać, tak jak każdy mężczyzna, który ma prącie (i potrafi go użyć) może gwałcić. To "może" jest tu słowem kluczowym.

Mam nadzieję, że rozwiałem wątpliwości co do mojej zdolności oceny rzeczywistości wink

29

(5 odpowiedzi, napisanych TWiNN SCiENCE)

TWiNN SCiENCE: Na koniec bardzo istotna kwestia. Drogi Saturnie V, co mówi Ci nazwisko von Braun?
Saturn V: Chyba zakończymy na tym wywiad...
TS: Chwileczkę! Nasi czytelnicy mają prawo wiedzieć, kto był Twoim ojcem!
S5: Nie odpowiadam za to!
TS: Ale odpowiadają za to ci, którzy Cię wykorzystywali! Czy nie jest prawdą, że Werner von Braun, twórca amerykańskiego programu rakietowego, był faszystą? Czy nie należał do SS? Czy pod jego kierownictwem nie zginęły setki, albo i tysiące więźniów pracujących w fabrykach pocisków V1 i rakiet V2?
S5: Nie było mnie wtedy na świecie, nie możecie wymagać...
TS: Czy nie jest zatem prawdą stwierdzenie, że Amerykanie przymknęli oko na zbrodnie części nazistów by móc korzystać z osiągnięć technologicznych III Rzeszy?
S5: Ech... Chyba można tak powiedzieć...
TS: Więc amerykańska misja księżycowa poza tlenem i wodorem za paliwo miała krew ofiar hitleryzmu. Czy na pewno chcemy bić brawo? Tym pytaniem kończymy dzisiejszą dyskusję, dziękuję za uwagę.

Ja wierzę w Pismo - Nowy Testament. Stoi tam jasno - przebaczaj. Roszczenie ponoszenia odpowiedzialności za śmierć Chrystusa przez odległych potomków Jego oskarżycieli jest z gruntu niechrześcijańskie. Podobnie jak teza, iż "cała późniejsza historia narodu żydowskiego" jest dowodem, że "po skazaniu niewinnego Boga-Człowieka winę wzięli na siebie i przyszłe pokolenia". Czyżby wszystkie nieszczęścia, jakie spadały na Polaków, to zasłużona kara za niechętną chrystianizację i trzynastowieczną reakcję pogańską?

31

(11 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

pepe, całkiem sporo. Na tyle dużo, żeby wiedzieć, że 80 - 90% stwierdzeń o ADHD jest tylko ucieczką rodziców przed odpowiedzialnością za zachowanie swoich dzieciaków. Dzieciaków, których nie potrafią wychować, albo nie mają na to czasu, bo jest tyle "ważniejszych" spraw.
Jakoś setki pokoleń naszego gatunku funkcjonowało całkiem nieźle, korzystając ze starego, sprawdzonego klapsa. Sam nie mam do nikogo pretensji, że czasem dostałem w skórę - niestety, żeby stać się odpowiedzialnym trzeba być świadomym możliwych, dolegliwych konsekwencji własnych czynów. Dzisiejsza dzieciarnia, wychowywana bezstresowo i w kulcie świętego ADHD, nie jest. I potem w życiu ma wiele bardzo nieprzyjemnych niespodzianek. Wiedzę to na co dzień, gdyż na co dzień pracuję z młodzieżą.

32

(11 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Droga alutko - a naprawdę jesteś zdania, że eufemistyczne udawanie, że te otyłe dziewczyny nie niszczą sobie życia jest najlepszym rozwiązaniem?
Eufemizmy jako takie są czasem przydatne, a nawet potrzebne. Ale tylko jako narzędzie asertywnego rozwiązywania problemów, a nie udawania, że że problemu nie ma.
Nie rozumiem, co było wg Ciebie głupie w moim pytaniu? To, że nie zacząłem wykrzykiwać "grubasy grubasy"  wskazując je palcem, tylko dyskretnie próbowałem zbadać problem? Spotykałem wielu Polaków w różnych krajach, i akurat postawa poznawcza i krytyczna to najmniejszy powód do wstydu w ich zachowaniu...

Drogi (droga?) Brysiu, na wszelki wypadek sprawdziłem wszystko jeszcze trzy razy. Istotnie chodziło o Żydów.
Biję się w piersi, tekst pisałem dość szybko, to była impulsywna reakcja na to, co przeczytałem. Oba czołowe dzienniki Podkarpacia różnią się w tak niewielkim stopniu (przynajmniej w moim ograniczonym odbiorze), że popełniłem taki lapsus...
Ale cóż - mi pozostaje zakłopotanie, ale także pocieszające stwierdzenie, że to, co jest istotą mojej wypowiedzi - czyli oburzenie faktem publikowania tego typu farmazonów w znaczącym dzienniku - wolne było od błędów smile
Solennie obiecuję zarówno Czytelnikom, jak i Naczelnej, większą troskę, aby to, co przydarzyło mi się tutaj po raz pierwszy, nie miało nigdy więcej miejsca...

No i dziękuję raz jeszcze za czujność odbiorców, dobrze mieć kogoś, kto wyłapie błędy i postawi do pionu - dziękuję serdecznie!

Większe sprostowanie - zgodnie ze słowami Czytelnika, gazeta, o której publikacji piszę wyżej, to "Super Nowości", a nie "nowiny". Wszystkich zainteresowanych przepraszam za tę pomyłkę.

A dziękuję.

Małe sprostowanie - jak zauważyli czujni czytelnicy: tzw. ewangelia Judasza została opublikowana kilka lat temu (2006), natomiast odkryta nieco dawniej (1978). Oparłem się pierwotnie na nie do końca zweryfikowanym źródle. Chociaż ten błąd nie ma znaczenia dla wymowy artykułu prostuję, by nie dezinformować odbiorców.

Sprawdzę jeszcze w domu, ale jestem prawie pewien, że jednak Nowiny... Cóż, errare humanum est:)

37

(2 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Byłbym wdzięczny za wskazanie, w którym miejscu w tekście widać ten "ciemnogród"? Bo mam wrażenie, że "postępowemu" komentatorowi Xsize z braku argumentów pozostały epitety...

38

(5 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Darku, na szczęście to uzupełnienie tekstu jest łatwo dostępne w komentarzach pod samym artykułem, więc mam nadzieję, że i inni znajdą to uzupełnienie. Cieszę się, że trafiłem tym do Ciebie.
Natomiast nikomu nie zamierzam udowadniać, jaki poziom wiedzy i czytelnictwa prezentuję - po prostu dość często słyszę pytania o źródła, tudzież lekturę, powiedzmy, uzupełniającą do poruszanego zagadnienia. Sądzę, że podanie takiej skromnej bibliografii nikomu nie przeszkadza, a chcącym dowiedzieć się więcej w danym temacie może pomóc smile

39

(5 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Dla chcących poznać bliżej świat Kwakiutlów i antropologiczny aparat poznawczy bibliografia, o której zapomniałem przy samym tekście (z tych materiałów sam korzystałem):
"Indianie Ameryki Północnej" I.S. Cyrus, Kraków, 1997
"Indianie Ameryki Północnej od początków po wiek XIX", J. Gąssowski, Warszawa, 1996
"Mały słownik antropologiczny", T. Bielicki (red.), Warszawa 1976
"The North American Indian", E.S. Curtis, Boston, ca 1920
"Wzory kultury", R. Benedict, Warszawa 1996
"Inne kraje, inne ludy", P. Burchard, Warszawa 1967
"Ludy zbieracko-łowieckie", K. Moszyński, Kraków 1951
"Drogi masek", C. Levi-Strauss, Łódż 1985
"Inicjacja, obrzędy, stowarzyszenia tajemne", M Eliade, Kraków 1997
"Złota gałąź". J.G. Frazer, Warszawa 1962
"First peoples in Canada". A.D. McMillan, E. Yellowhorn, Vancouver (brak daty wydania)

40

(5 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Owszem, nie można zaprzeczyć, w jakiś sposób położenie nacisku na prestiż buduje, ale... W tym "ale" mieści się bardzo wiele. W większości kultur prestiż rodził się na bazie praktycznych dokonań - prestiż wojownika oparty był na ilości zwycięstw, prestiż kapłana - na zaangażowaniu w kult, na skuteczności podejmowanych obrzędów itd. Bardzo dobrym przykładem są społeczności Rzymian, albo średniowiecznych Europejczyków. Tutaj prestiż był wprost powiązany z jakościowym i ilościowym wymiarem dokonań. Wódz rzymski, czy chrześcijański rycerz, był stawiany tym wyżej, im więcej victorii odniósł, im więcej wrogów pokonał. Grecki myśliciel był tym wyżej ceniony, im większą liczbę przeciwników w uczonych dysputach pokonał zbrojny w oręż logiki. Tu jest właśnie sedno.
Dzisiaj w naszym społeczeństwie, podobnie jak w świecie Kwakiutlów, ceni się tych, który walczą o swój prestiż. Ale walczą metodami i na gruncie oderwanym od treści, które (jak chcielibyśmy wierzyć) powinny o wartości człowieka stanowić. Wartościami kreującymi pozycję jednostki nie sa dokonania, nie są osiągnięcia przynoszące realny zysk społeczności, ale to, co populistyczne, pragmatyczne i utylitarne.
Przecież przyznać musisz, Rufusie, że wielbimy nie tych, którzy przysłużyli się rozwojowi naszego społeczeństwa, ale tych, którzy daleko skakali (Małysz), szybko jeździli (Kubica), ładnie śpiewali (Doda), fajnie grali (Linda), śmiesznie mówili (Pazura), skutecznie cwaniakowali (Rutkowski)...
Czego uczą dzisiejsze autorytety? Ilu Polaków autorytet widzi w Wojtyle, Szymborskiej, Miłoszu, Bartoszewskim, Kołakowskim, Brzezińskim, Mazowieckim? W Wojtyle, a nie JPII właśnie? A ilu, spośród tych, którzy wielbią Jana Pawła II zna jego dzieła?
Nie, w tym tekście nie ma przesady. I to jest bardzo smutne.
Bardzo żałuje, że obudziłem się w świecie goniącym za tak niskimi wartościami, gdzie wszystko sprowadza się do kreowania swojego jak najbardziej cennego wizerunku, za którym to kreowaniem nie idzie  nic głębszego...

41

(6 odpowiedzi, napisanych TWiNN LITERATURA)

Sceptyku, przeczytałem. Nie zgodzę się - podany przez Ciebie tekst nie jest konieczny dla właściwego zrozumienia powyższej recenzji.
Czytelnik - nie twierdzę, że opisywana książka jest jedyną czy pierwszą w tym temacie. Natomiast mnie na religii o błędach i reinterpretacjach Pism Świętych nie uczono. Moich znajomych też nie, więc gratuluję wyjątkowo otwartego katechety. A ci przeciętni ludzie, na których niewiedzy wg Twych słów żerują oszuści, to z reguły Katolicy, którzy nie interesują się swoją religią, więc sami są sobie winni...
Darek - nie zgodzę się z Twoją tezą. To, co piszesz o XX wieku dotyczy zewnętrznej wobec Biblii interpretacji jej treści. Przeinaczanie z wieków poprzednich, polegające nie na kreatywnej INTERPRETACJI treści, ale na ZMIANIE samej treści, jest znacznie dalej idącym aktem destrukcji pierwotnego brzmienia Pism jak i kondycji wiary chrześcijan. A gdyby w Kościele nie było swoistej demokracji, chociaż bardziej w rozumieniu rzymskim ("vox populi - vox Dei"), to nie mielibyśmy dzisiaj chociażby tzw. świętych obrazów, a dogmatem nie stałoby się ani niepokalane poczęcie, ani wniebowzięcie Maryi.
Omp - wybacz, ale mój tekścik to recenzja książki, a te z założenia opowiadają raczej o konkretnej pozycji, a nie przedstawią w szeroki sposób jej tematykę.
Tradycja w przekazie nauki nie jest tematem książki, więc nie jest tu poruszona.
Natomiast wystarczy zauważyć, że wagę tradycji opiera się i tak na słowach Pisma (List św. Pawła do Koryntian (1 Kor 11,23) - "Ja bowiem otrzymałem od Pana to, co wam przekazałem" - aby stwierdzić, że jej istnienie i waga w żaden sposób nie można jej poza kwestią Pisma rozpatrywać.
Oczywiście wykładnia oficjalna głosi, że tradycja jest od Pisma niezależna (upraszczając), i stanowi punkt odniesienia do poprawnej jego interpretacji.
Po pierwsze - tradycja na Piśmie się opiera, a twierdzenie o jej niezależności przypomina twierdzenia muzułmanów co do analfabetyzmu Mahometa, który miał stanowić gwarancje natchnionego pochodzenia jego objawień (gdyż niektórzy twierdzili, że opierał się na pismach judaizmu i chrześcijaństwa, i że 40-letni operatywny kupiec raczej analfabetą być nie mógł).
Po drugie - nawet uznając niezależność i nieomylność tradycji, i jej wagę jako punktu odniesienia do prawidłowej interpretacji Biblii - to przecież książka, o której pisałem, nie traktuje o prawdziwości tego, jak interpretujemy, ale tego, co interpretujemy.
Nawet bez dogłębnej znajomości wymarłych języków basenu morza śródziemnego oczywistym jest, że uznanie wagi tradycji nijak się ma do wskazywania błędów i poszukiwania prawdy o pierwotnym brzmieniu Pisma Świętego. No chyba, że ktoś obawia się, że oryginalne słowa Pana współczesne rozumienie tradycji dyskredytują...

42

(4 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Hmm... Zastanawiam się, jaki był cel autora felietonu. Ok, mamy z grubsza poruszony jakiś problem, lepiej nawet powiedzieć: zasygnalizowany. Ale co dalej? Czemu to służy? Jaka jest pointa?.. Ciężko orzec.
Samo stwierdzenie, że mniejszość rządzi większością, i że głośniej krzyczący często zostaje uznany za posiadającego słuszność nie jest niczym odkrywczym. Cenniejsza byłaby odpowiedź, dlaczego tak się dzieje. Tutaj diagnoza zostaje postawiona w dwóch zdaniach, tak naprawdę nic nie mówiących.
A przecież dramatem naszego społeczeństwa - nie tylko naszego zresztą - jest wyłączanie się znacznej jego części z życia społecznego. I to na własne życzenie.
Polacy po PRL'u odziedziczyli brak wiary w możliwość wywarcia wpływu funkcjonowanie struktur państwowych, stąd ich niechęć do podejmowania działania w tym kierunku. Ale to tylko jedna strona medalu.
Istotniejszy problem to brak postawy obywatelskiej, która wywoływałaby wewnętrzny przymus działania na rzecz szeroko pojętego interesu społeczności i narodu, a niejako przy okazji - we własnym interesie. Ludziom, zwłaszcza młodym, zwyczajnie się nie chce. Racjonalne działanie w wymiarze obywatelskim, czy będzie to podejmowanie inicjatyw w ramach społeczności lokalnej, czy udział w wyborach chociażby, wiąże się z koniecznością zdobycia pewnego zasobu wiedzy dotyczącej działania tychże struktur. Świadome głosowanie zakłada (przynajmniej w minimalnym stopniu) konieczność śledzenia życia politycznego, znajomość historii politycznej, programów partii itp.
Kolejna istotna sprawa to ogromna niechęć do brania na siebie odpowiedzialności za cokolwiek. Większość Polaków, ale nie tylko nas, woli pozostać z boku, pozwalać decydować innym, i tym samym godzić się na swój los przy wtórze narzekania na wszystko (co jest naszym narodowym sportem). Każda inicjatywa, każde działanie zmierzające do zmian zastanego stanu rzeczy oznacza niestety branie na siebie pewnej odpowiedzialności. A to przecież niewygodne. Lepsze to, co ciasne, biedne i zacofane, ale bezpieczne, znane, pozbawione ryzyka.
To jest podejście większości, dlatego większość nigdy nie będzie tak naprawdę decydować. Dlatego zawsze początkiem wszelkich zmian będą głośno krzyczące jednostki, dlatego motorem historii będzie Mojżesz, Chrystus, Juliusz Cezar, Karol Wielki, Jan Bez Ziemi, Jan Hus, Marcin Luter, Karol Gustaw, Katarzyna Wielka, Napoleon Bonaparte, Lenin, Hitler, Wałęsa, itp., a nie demokratyczna większość...

Errare humanum est, Plato wink
Ale wracając do meritum - istotnie, brak czasu sprawia, że czasem dopuszczam nieco chaosu. Ale czy tylko ja?
1. Co do wiary a świadomości istnienia - Twój pierwszy wpis uzasadniał przez swoją wieloznaczność moje jego rozumienie. Niezależnie od stopnia abstrakcyjności rozumowania metafizycznego na gruncie logiki można stwierdzić, iż uświadomienie sobie istnienia Boga implikuje wiarę w to istnienie, a zatem - wiarę w Boga.  Chyba, że jesteś w stanie uświadamiać sobie coś, w co nie wierzysz.
2. Nie jestem pewien, czy to ja wyłącznie patrzę na prawo przez pryzmat jego oświeconego pojmowania. Sam piszesz o prawie paradygmatu teistycznego, które wg Twoich słów jest kodyfikowane przez "demokratyczną większość", "niezależnie od kręgu kulturowego (wiary o której pisałeś), w którym to prawo jest tworzone". Nie trzeba być ekspertem w dziedzinie rozwoju prawa, jak i kultur, żeby wiedzieć, że demokratyczna większość nie stanowiła prawa z znacznej większości historycznych społeczności, było to najczęściej raczej domeną kapłanów, arystokracji, monarchów.
Poza tym pisząc o świecie teistycznym przeciwstawionym ateistycznemu sam potwierdzasz to, co pisałem o akademickości Twoich rozważań. Świat człowieka i jego kultury to nie jest nigdy świat typów idealnych, i rozróżnienie takie (chociaż uzasadnione teoretycznie na oderwanym od rzeczywistości gruncie abstrakcyjnej metafizyki) jest sztuczne. Tu właśnie Ty się mylisz, ponieważ nie rozumiesz tego, że ja problem staram się rozpatrywać przez pryzmat nauk społecznych, a nie czynię z niego nic nie wnoszącej filozoficznej szermierki pustą nomenklaturą.
3. I znów - poruszasz się w (nie)rzeczywistości typów idealnych. Zdaję sobie sprawę (chociaż dziękuję za trud tłumaczenia) z teoretycznym implikacji przyjęcia teoretycznie możliwych modeli, o jaki piszesz. Natomiast podobnie jak uprzednio - piszę o tym, jak uświadomienie sobie istnienia Boga, lub brak tego uświadomienia (korzystając z Twojej nomenklatury, ja nadal pisałbym - wiara lub brak wiary) wpływa na kreowanie norm prawnych w danej społeczności.
Piszesz o koncepcji teistycznej i ateistycznej świata, a mi przypomina się od razu ojciec nauki, której wychowankiem jestem, August Comte, i jego fazy rozwoju wiedzy. Od teistycznej, gdzie wyjaśnianie opierało się na wierze w (upraszczając) interwencję świata nadprzyrodzonego, poprzez metafizyczną - gdzie wyjaśnień szuka się w abstrakcyjnych pojęciach i oderwanych od rzeczywistości rozumowych spekulacjach, po fazę pozytywną, czyli naukową, gdzie wyjaśniane oparte jest na faktach i zależnościach między nimi.
Metafizyka jako nauka w pełni wpisuje się w tę właśnie fazę metafizyczną.
Bardzo chętnie usiądę z Tobą do stołu, i porozmawiam o stanowieniu prawa - praktycznie właśnie. I zapytam się Ciebie, jak wielu chociażby polskich posłów stanowiących prawo w naszym katolickim kraju przed naciśnięciem guzika i podniesieniem ręki zastanawia się nad granicami wytyczanymi przez prawo naturalne. Ok, być może wielu z nich trzyma się tych granic przez określone środowisko socjalizacji, przez uświadomione oczekiwania otoczenia społecznego - ale przecież sam napisałeś, że ma to być proces koniecznie uświadomiony...
Skoro, wreszcie, to podstawowe założenie istnienia/nieistnienia jest tak doniosłe i niezbędne, skoro ma mieć tak przemożny wpływ na budowania systemu prawnego, to dlaczego w praktyce nic nie pozostaje z tej Twojej czystej formy? Nawet na przykładzie wymienionych przez Ciebie dziedzin prawa widać wyraźnie, że każdej z nich dotyczy prawo mniej lub bardziej, ale zawsze w bardzo różnym stopniu zgodne z założeniami wiary, do jakiej przyznaje się nadal ponad 90% Polaków. Chociażby - prawo do aborcji, które po chrześcijańsku chroni życie, obok wojna, gdzie naszą prawną powinnością jest rzezanie bliźnich przy poklasku wojskowych kapelanów. Nie widzę tutaj tego przemożnego, jednoznacznego wpływu istnienia/nieistnienia świadomości Boga na kształtowanie prawa, widzę pragmatyzm i oportunizm, o którym pisałem wcześniej. Nadal nie sądzę, by błędnie.
I odpowiadając na Twoje ostatnie pytanie:
koro posłowie potrafią to zrobić bez świadomego założenia pierwotnego, to pewnie też bym dał radę:)

Plato, po pierwsze, nie jest to kwestia "uświadomienia sobie", ale wiary lub jej braku w istnienie Boga.
Po drugie -  dla kształtowania systemu prawnego ma to znaczenie tylko o tyle, o ile prawo funkcjonujące w obrębie danego społeczeństwa ujmuje w swym zakresie określone normy zachowań względem sacrum. Tutaj kłaniają się państwa wyznaniowe,  zwłaszcza te, w których obowiązuje szariat.
To, czy prawo pochodzi od siły wyższej czy jest wynikiem umowy społecznej pozostaje najczęściej kwestią akademicką. W życiu takich społeczeństw jak nasze istotna jest treść prawa i sankcje, a nie źródło jego pochodzenia.
Zabójstwo czy kradzież będą piętnowane niezależnie od tego, czy uznajemy je za grzech i wykroczenie przeciw normom społecznym, czy tylko za to drugie.
Co więcej, nawet stricte "boskie" w swym pochodzeniu prawo - w naszym przypadku dekalog, jedynie w swej drobnej części dotyka sacrum, w ogromnej większość sankcjonując normy społeczne warunkujące sprawne funkcjonowanie danej grupy. W dekalogu właśnie (a raczej w jego obowiązującej aktualnie wersji) jedynie 3 pierwsze przykazania określają stosunek jednostki do sacrum, pozostałe stanowią zasady życia tejże jednostki w społeczeństwie. I ponownie - zupełnie nie ma tu znaczenia, czy zesłał je Bóg, czy wymyślił Mojżesz.

45

(6 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Wydaje mi się, ze niechęć do "pozdrawiam" Autorki wynika z bezmyślnego stosowania tej formuły. Sam w wielu przypadkach spotykam się z korespondencją różnego rodzaju, której bardziej adekwatnym zakończeniem byłoby "z wyrazami szacunku", "z poważaniem", albo najzwyczajniejsze "do widzenia", niż zakładające jednak jakiś ładunek emocjonalny "pozdrawiam". Co więcej, takie "pozdrawiam" w swej pierwotne formie zakładało mimo wszystko jakąś zażyłość między nadawcą a odbiorcą danego komunikatu. Sam, kiedy piszę do osoby pełniącej jakąś funkcję w sprawach związanych z tą funkcją unikam tego rodzaju - nie waham się użyć tego określenia - poufałości. To razi, podobnie jak kończenie rozmów przez osoby znane mi wyłącznie na gruncie zawodowym, zwłaszcza płci przeciwnej, przez młodzieżowe "pa". Sam staram się dostosowywać formuły grzecznościowe do kontekstu, ale to wymaga odrobiny wysiłku, którego można uniknąć wstawiając uniwersalne, i przecież na pozór nieszkodliwe, pozdrawiam..

46

(20 odpowiedzi, napisanych Felietony przy kawie)

Wpływ uznania wagi zakładu Pascala na życie współczesnego człowieka wcale nie będzie tak doniosły. Nawet w naszym, jakże zaangażowanym w sprawy wiary, narodzie mało kto przywiązuje znaczenie do treści niesionych przez wyznawaną wiarę w życiu codziennym. A dla polskich katolików przypominających sobie o kościele z okazji niedzielnej mszy, odbębnianej jako jeden z rytuałów, bez większego zaangażowania, kwestie racjonalności wyborów dotyczących życia wiecznego pozostają daleko w tyle za plotkami na temat majątku (i prowadzenia się) sąsiadów, za narzekaniem na sytuację ekonomiczną i piętnowaniem nieporadności polityków.
Temat ciekawy dla kogoś, dla kogo religia, i eschatologia, to coś więcej niż bezmyślne trajkotanie zdrowasiek. Czyli dla niewielu Polaków, niestety...

47

(40 odpowiedzi, napisanych TEMAT TYGODNIA)

Gdyby szanowny "Gosc" korzystał z osiągnięć logiki, doszedłby sam do tego, że jagience chodziło tu o mniejszość na forum, w tej dyskusji.

Swoją drogą - od lat uczestniczę aktywnie w wielu inicjatywach kulturalnych i społecznych. I mimo tego doświadczenia wciąż zastanawia mnie to, skąd biorą się tacy ludzie? Co skłania przedstawicieli naszego chrześcijańskiego, umocnionego miłowaniem bliźniego, narodu do takich małych i żenujących zachowań? Skoro niniejsze forum i portal Twinn są pańskim zdaniem inicjatywą bez sensu i przyszłości, to pańskie zaangażowanie tu prezentowane wyłącznie pana ośmiesza.
Właściwie pozostaje mi sięgnąć do starej maksymy - psy szczekają, karawana idzie dalej...
Życzę panu, aby życie dostarczyło panu zajęć na tyle absorbujących, że przestanie się panu chcieć z nudów uprzykrzać innym ich hobby, a także że uda się (może przy pomocy psychoterapeuty?) zwalczyć kompleksy zmuszające pana do budowania swojego ego przez anonimowe brylowanie na internetowym forum. I oczywiście dojrzałości życzę.