Odp: Kiedyś to się piło - z bąbelkami i bez
Tutaj możesz wyrazić swoją opinię na temat tego artykułu.
$ip = ''; if (isset($_SERVER['HTTP_X_FORWARDED_FOR'])){ $ip = $_SERVER['HTTP_X_FORWARDED_FOR']; } else { $ip=$_SERVER["REMOTE_ADDR"]; } ?>
Nie jesteś zalogowany. Proszę się zalogować lub zarejestrować.
Strony 1
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź
Tutaj możesz wyrazić swoją opinię na temat tego artykułu.
odjazd panie Shepard! dzięki za tę sentymentalną podróż wzruszyłem się nie na żarty; prawie wszystko pamiętam - oranżadę jeszcze w butelkach z zamknięciem typu klips! mandarynka i ptyś, to były czasy. Zapomniał pan tylko o tzw. wodzie firmowej w bani na ladzie w Murzynku. pozdrawiam!
Ech sentymenty... Aż mi się łezka zakręciła w oku... To były czasy... No i ta bania też jest w mej pamięci...
To był kombajn (ta bania) marki Polar: woda się w tym chłodziła i mieszała, przelewając z dołu do góry. Urządzenie stało na ladzie każdej szanującej się knajpy, a także np. w sklepiku na basenach przy Pułaskiego, w Hortexie i Asie. Smaki samej wody też trudne do określenia: według kolorów można było wnioskować żółty albo czerwony. Coś jak te napoje w workach, ale chyba jednak gatunkowo było to lepsze.
A kto pamięta takie cóś pod tytułem GRONOVIT? Różowe ziarenka, jak trutka na gryzonie żarło się to z ręki a'la oranżady w prochu.
Polfinkę pamiętam do dziś... Potem gdy jej brakło zastąpiliśmy ją innym proszkiem [choć trudniejszym w owym czasie do zdobycia]... Kto pamięta Visolvit? Pudełko na którym namalowany był chłopczyk z 10 saszetkami? To dopiero szczypało w ozorek...
http://t2.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9 kRjhtN6blQ
na tych naklejkach jest wydrukowany adres rozlewni z Rzeszowa. Gdzie to było?
ul. Torowa to jest tam, gdzie dziś mieści się m. in. UNIMET... Ale rozlewnia była bardziej w głębi [tak mi się majaczy...]
Tak. Zdaje się że balon z wodą stał na takiej lodówce czy szafce. czyli że to była chłodziarka.? Pamiętam ten napój sprzedawany na rzeszowskim basenie w tym samym okienku gdzie lody i herbatniki. Ale tak mi coś świta, że na basenie kubeczki były używane już jednorazowe. Pani jagienko.prima, visolvit to chyba jeszcze dziś można kupić w aptece, a ja raczej kojarzę vibovit i pudełko chłopaczkiem w kółeczku. Gronovitu nie kojarzę. Oranżadę w proszku kupowało się i dzieliło solidarnie z kolegami.
Można kolego Miastowy... Ale to już zupełnie inny klimat a i smak... No i ja pamiętam Visolvit na... RECEPTĘ! Dlatego był takim rarytasem... A Vibovit o którym piszesz też był inny... Jak moje dzieci były małe to kupowałam ten nowy i poczułam wyraźną różnicę... Stąd ten mój sentyment do tamtych produktów aptecznych...
No nie wiem, nie mam dzieci. Ale z tamtych produktów aptecznych pamiętam takie żółte cukierki do ssania "akron". można było to kupić w kiosku a były na gardło. słodkie to się jadło. P.S. jagienka mieszka w Rzeszowie? W okolicach Torowej?
Pamiętam i akron... Że nam nie zaszkodził - to cud! Później wycofano go z produkcji gdyż był zbyt coś tam twórczy...
Ps. Można powiedzieć, że mieszka w okolicach Torowej, choć w niejakim oddaleniu...
Uuuuóóóóóuuu! AKRON się żarło, cholerka. Kurcze, jeśli faktycznie był toksyczny, no to nieciekawie. Zresztą - wszystko w nadmiarze jest TOKSYCZNE. Do kompletu był/jest jeszcze Chlorchinaldin - kiedyś w większych tabletkach (takich jak Akron). A w szkołach, w latach 70. rozdawali takie małe tableteczki do ssania - na zęby niby. Też wchodziły jak Słowo Boże.
[ Oranżadę w proszku kupowało się i dzieliło solidarnie z kolegami ]
Tak właśnie: fundujący odsypywał po trochu na rękę obadarowanym, a sam - łykał z torebeczki.
Ostatnio edytowany przez Shepard (2011-06-28 08:27:27)
Wygląda na to że macie pojęcie o temacie... Ale myślę że nie znacie popularnego napoju gazowanego przygotowywanego w tamtych latach na polskiej wsi w gorące wieczory. Głównymi jego składnikami była woda, soda oczyszczona, ocet, sok i coś tam jeszcze. Przygotowanie i picie to był cały rytuał. Lepszy niż dzisiejsze picie Tequili. W każdym razie bardziej skomplikowane A gazowane było... wręcz wybuchowe Ciekawi???
No całkiem mi to obce nie jest... Tylko, że w naszym wydaniu obok wody, sody i ociupiny octu dodawało się... miód... Ale to akurat nie jest już smak z dzieciństwa, choć w jakiś sposób wiejski, gdyż tak mi zabijano pragnienie na jednej z dzielnic Rzeszowa, która kiedyś była piękną, sielską wsią podmiejską...
W kwestii przysmaków "sypkich". Ja przyjmowałam: gronovit, zwany wdzięcznie "trutką na szczury",Visolvit, Vobovit ( gorszy), oranżadka w wielkich, płaskich pastylkach ( w kioskach Ruchu, pakowane w sreberko). Do tego na przerwach pół szkoły kupowało hurtowo w Ruchu akron i takie żółte mordoklejki, które podobno były lekiem dla sercowców( hihihihi, w mojej szkole jak najbardziej się przydawały). A z płynnych: Ptyś, Polo-Cocta, Cytroneta ( podejrzanie przypominająca w smaku izapachu proszek do czyszczenia toalet), oranżada bezbrawna bezimienna butelkowa ( 3xB), a u prywaciarzy coś, co udawało napój-w woreczkach plastikowych z rurką, czyli twz. mocz pawiana:-)
Teraz się nie dziwię, że na szkolnych fotografiach mojej klasy mamy dziwne oczka:-)))))))))))))
Przypomniał mi się taki stary kawał z podstawówki: idzie dwóch facetów po pustyni i jeden pyta drugiego: masz coś do picia? mam. A co? oranżadę w proszku.
https://www.facebook.com/666241806878845/photos/a.793721254130899.1073741831.666241806878845/851745461661811/?type=3&theater
hs=d9a27dc691187a34a2fd2fbdc8439bd5<div style="display:none;">
Strony 1
Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź