2012.03.05
Gdzie utknęło życie kulturalne Rzeszowa?
Patrząc na mapę kulturalną Rzeszowa, wciąż można dojść do tego samego wniosku - brak wydarzeń wybitnych. Czy to wina słabych pomysłów u organizatorów życia kulturalnego, czy może odpowiedzialność za to ponosi niewymagający poziom miejscowych odbiorców?
Ekspozycja stała w Rzeszowskim Muzeum Okręgowym, dawne Kolegium Pijarów.
Od dłuższego czasu przypatruję się zjawiskom kulturalnym w naszym mieście i próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki jest potencjał kulturalny Rzeszowa. Potencjał zarówno organizatorów, jak i odbiorców kultury. Żeby wymiernie określić ten potencjał próbowałem przede wszystkim znaleźć wydarzenia, które mocno wryły się w kulturalny dorobek miasta. Wydarzenia, które niosły w sobie wysoki poziom przekazu wartości, a jednocześnie były powszechne w odbiorze.
Świadomie nie używam słowa „masowe”, bo nie chodzi mi o imprezy na które przyjdą tłumy ludzi, a następnego dni już o nich zapomną. Chodzi mi o wydarzenia, które stały się głośne i pozostawiły mieszkańcom długotrwałe wrażenia kształtujące ich kulturalna świadomość. Wydarzenia, które zostały odczytane jako wybitne także poza naszym regionem. Czy w ostatnim czasie odbyło się w Rzeszowie coś takiego?
Otóż nie tylko w ostatnim czasie, ale przez wiele ostatnich lat takich wybitnych wydarzeń praktycznie nie mieliśmy. Nie znaczy to oczywiście, że nic wartościowego w kulturze miasta się nie działo. Kilka miesięcy temu maraton sceniczny „Grotowski - Kantor - Szajna” był z pewnością ucztą dla amatorów nowoczesnego teatru. Czy to jednak przez nowatorstwo form, czy przez elitarność sztuki teatralnej, wydarzenia tego za powszechne uznać nie można. Mam też bardzo subiektywne wrażenie, że do wybitności zabrakło wydarzeniu odpowiedniej rangi wykonawców. Bez urazy, ale teatry z Goleniowa, czy prawie amatorski teatr „Przedmieście” w jakimś stopniu określiły również rangę tej imprezy.
Na pewno większe oddziaływanie kulturalne ma scena muzyczna. Ale jaki jest jej poziom? Dwa, czy trzy kluby muzyczne to oczywiście nie temat na niniejszy artykuł. Co roku odbywa się w mieście festiwal Carpatia, jego organizatorzy wielokrotnie podkreślali zadowolenie z wyników. Ale prawda jest taka, że festiwal ten, to bardziej wylęgarnia młodych talentów, umilająca muzycznie pobyt przebywającym w ogródkach na rynku, niż kulturalna uczta rozwijająca uczestników. Pustki pod sceną w czasie ostatniej edycji wyraźnie też wskazywały na niewielką rangę, jaką wydarzeniu przypisują rzeszowianie.
O wiele większą rangę miał natomiast ubiegłoroczny „Europejski Stadion Kultury”. Masowość wydarzenia zapewniona była jednak bardziej przez rozmach i ilość zaproszonych gości niż przez całościowy poziom artystyczny i rangę przeżycia.
Mówiąc o muzyce nie można oczywiście nie wspomnieć kilku naprawdę wyjątkowych koncertów zorganizowanych prawie dwa lata temu, w 2010 roku. W październiku wystąpił wtedy Deep Purple, a w listopadzie Jean-Michel Jarre’a. W tym samym czasie, w zupełnie innej konwencji muzycznej, pojawił się z koncertem w Filharmonii Rzeszowskiej (po 15 latach przerwy) sam Krzysztof Penderecki. Gdyby takie wydarzenia odbywały się w naszym mieście częściej i bardziej naturalnie, nie poruszałbym w ogóle dziś tematu. Ale wspomniane koncerty zostały zorganizowane przez władze samorządowe na dwa miesiące przed wyborami, głównie po to, aby podkreślić ich przedwyborcze osiągnięcia. To jednoznacznie tłumaczy, dlaczego wydarzenia te miały wręcz epizodyczny charakter. Takie życie kulturalne raz na 4 lata nie ma szans na szersze oddziaływanie.
A co w sferze wystaw muzealnych i galerii artystycznych. Tu oczywiście wydarzeń było znacznie więcej. Czy jednak jakiekolwiek z nich wryło się bardziej w naszą świadomość? Zapewne każdy z uczestników wymieni coś innego. Mnie wciąż brak jest w Rzeszowie tak szeroko oddziaływujących ekspozycji jak „Skarby Kremla”, „W kręgu Brandta”, czy „Poszukiwanie Ameryki” - wystaw, które z różnych miejsc w Polsce najbardziej zapadły mi w pamięć na przestrzeni ostatnich 20 lat. Chciałbym, żeby i w Rzeszowie zdarzały się na polu kultury rzeczy, które moglibyśmy wspominać po 20 latach?
Gdzie jest przyczyna takiej niewielkiej ekspansji kultury w naszym mieście? Ktoś powie, że Rzeszów ma za słabe tradycje kulturalne i że miejscowi odbiorcy są mało wymagający. Jeśli nawet to prawda, to nie powinno być to wytłumaczeniem dla tzw. animatorów kultury. Przecież to życie kulturalne zawsze powinno „ciągnąć” odbiorców w górę, a nie na odwrót. Może jednak wina leży po stronie samych organizatorów kultury, którzy za nisko stawiają wymagania sobie i organizowanym przez siebie imprezom.
Wybrałem się niedawno na kolejną wystawę do Muzeum Okręgowego. Wybrałem się w sobotę, w dzień wolny od zajęć zawodowych, kiedy wypoczęty organizm ma większą zdolność do chłonięcia dóbr uduchowionych. Niestety, wystawy nie obejrzałem. Kierownictwo muzeum stwierdziło, że placówka też powinna mieć wolne soboty i powinienem przyjść w inny dzień. Przy takim samozaparciu animatorów kultury, przy takiej walce o widza i przy takim poświeceniu się w promocji kultury, efekty nie mogą przyjść same.
Innym przykładem słabości organizacji kultury w Rzeszowie jest stara już historia Muzeum Dobranocek. Władze miejskie mając podany gotowy pomysł na nowoczesną placówkę, która byłaby znana na całą Polskę, powinny zrobić tylko jedno: dać możliwość ekspansji twórcy muzeum, który jak nikt inny rozumiał jak je rozwijać. Jak się to skończyło - wszyscy wiemy. Biurokratyczne ramy administracji okazały się ważniejsze niż nieskrępowany rozwój kultury.
Podobnych historii mógłbym wymienić jeszcze kilka. Nie w tym jednak rzecz, żeby wywoływać z nazwiska kto jest słabym organizatorem, a kto był niezłym, tylko zrezygnował. Słabość miejskiego życia kulturalnego ma charakter permanentny. W Rzeszowie jakby mało kto wierzył, że kultura tworzona z rozmachem może stanowić dziedzinę życia, za której rozwojem pójdą inne. A KULTURA może wyznaczać rangę miasta i życia w nim, nawet lepiej niż tak pożądana PRODUKCJA. Tylko, że jak w każdym przypadku trzeba w nią zwyczajnie zainwestować.
Szahin