Szanowni Państwo, w celu świadczenia usług na najwyższym poziomie, w ramach portalu TWiNN.pl stosujemy pliki cookies. Korzystanie z tej witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu.
 
Homes
Forums
FaceBooks
Kontakts

2017.02.06

Gdy kobiecie kończy się świat...

Życie przynosi mi mnóstwo niespodzianek, które zazwyczaj trzęsą mocno moim światem, ale w sumie przynoszą pozytywne zmiany. Ostatnio jednak przyniosło mi coś, o czym wciąż trudno mówić bez łez. Miałam być mamą. Tym razem nie będę...

Tuż przed mikołajkami zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym. Była radość, bo od zawsze chcemy z mężem mieć dzieci. Cieszyliśmy się więc oboje, martwiąc się jednocześnie o to, jak sobie poradzimy, jak się zmieni nasze życie, jak to wszystko będzie. Ale to było takie pozytywne martwienie się, troska o to, jak się naszemu lisiątku będzie żyło na tym świecie. Był też lęk o zdrowie, o to żeby ciąża dobrze się rozwijała. Ten lęk mnie zdziwił, bo raczej do lękowych osób nie należę. A jednak, lęk o przyszłe dziecko to coś zupełnie innego, niż lęki, których doświadczałam do tej pory.

Wieść o tym, że na świat przyjdzie małe lisiątko, szybko rozeszła się w rodzinie i wśród znajomych. Wszyscy bardzo się cieszyli. Mnóstwo moich koleżanek było na podobnym etapie ciąży, mogłyśmy wymieniać się wrażeniami, wsparciem i wszystkim, czego dusza zapragnie. Niestety, radość trwała zbyt krótko. Najpierw był strach, bo na USG nic nie było widać, choć powinno. Później odetchnęłam, bo jednak zarodek się pokazał, choć bardzo mały jak na ten tydzień ciąży. A 16-go stycznia, tuż przed moimi urodzinami, przyjechałam karetką do szpitala. Lisiątka już ze mną nie było...

W niedzielę w nocy zaczął się koszmar. Obudziła mnie krew. Szybko wybiegliśmy z domu na pogotowie, stamtąd do szpitala zabrała mnie karetka. Mężowi nie pozwolili ze mną jechać, a ja nawet nie wiedziałam, gdzie mnie zabierają. Leżałam w karetce, migały mi za oknem światła lamp, czas mijał, a ja płakałam i modliłam się. Lekarka, która mnie przyjęła, szybko zrobiła mi USG i okazało się, że już po wszystkim. Powiedziała, że tak się zdarza na wczesnym etapie ciąży, jeśli zarodek źle się rozwija. Płacz, którego doświadczyłam, był taki inny, taki ze środka, jakby wycie. Nie wiedziałam, że mam w sobie i taki głos...

Zatrzymali mnie w szpitalu. Pielęgniarki, położone, lekarze, wszyscy byli dla mnie mili. To mnie ktoś pytał o głupoty, żeby oderwać moje myśli choć na chwilę; to mnie ktoś pogłaskał, to powiedział kilka ciepłych słów. Dostałam kroplówkę, byłam sama w pokoju w tę pierwszą noc. Mąż przywiózł mi rzeczy na przebranie, ale nie mógł zostać na noc. Nie mogłam spać. Czekałam, aż zacznie się ruch w szpitalu, jak dowiem się czegoś więcej, jak przyjdzie lekarz, jak zacznie się nowy dzień, jak przyjedzie mąż. Około szóstej przyszedł do mojego pokoju ksiądz z komunią, po jego wyjściu znów się rozpłakałam. Czekałam, aż będę mogła zadzwonić do rodziców. Głos rodziców, który usłyszałam w słuchawce po tym, jak im przekazałam smutne wieści, zapamiętam do końca życia. Jak to moja koleżanka powiedziała, takie rzeczy, jak strata ciąży, nie powinny się zdarzać. Nie powinny. A jednak zdarzają się...

Zdarzają się i to bardzo często. Jako że sporo osób wiedziało o mojej ciąży, postanowiłam, że teraz im powiem, że się nie udało i poproszę o wsparcie i modlitwę. Zdziwiłam się bardzo, ile moich koleżanek przeszło przez to, co ja! A mają teraz zdrowe dzieci... Internet podpowiedział, że 20% ciąż tak się kończy. Ta świadomość mi pomogła. I z tego też względu zdecydowałam się na ten tekst. Żebyś wiedział i żebyś wiedziała, że to się zdarza i że najczęściej nie ma w tym Twojej winy. Jestem zdrowa, silna fizycznie i psychicznie, zdrowo się odżywiam, ćwiczę jogę. Jeśli podziało się coś genetycznie, nie miałam na to żadnego wpływu. Z jednej strony to przynosi ulgę, bo nie mogę się obwiniać. Z drugiej ta świadomość wcale nie jest łatwa, bo kiedy znów zajdę w ciążę, nie będę mogła wszystkiego kontrolować, nie będę miała absolutnego wpływu na to, jak się potoczy mój – nasz – los...

Musiałam zostać w szpitalu do wtorku, bo trzeba było sprawdzać, czy organizm nadal samoczynnie się oczyszcza, czy będę musiała mieć jednak zabieg. Na szczęście nie musiałam iść na stół operacyjny. Choć tyle dobrego. Ciało i dusza były wymęczone, szpital to nie jest miejsce, gdzie wraca się do zdrowia, nawet mimo tego, że personel był naprawdę w porządku. Wystarczy wspomnieć o tym, że jak weszła pani położna i zobaczyła, że płaczę, zaproponowała mi wizytę u psychologa. Poszłam, porozmawiałam, uspokoiłam się trochę. Ale marzyłam o tym, żeby wrócić do domu, do bliskich, żeby móc skulić się na łóżku i wreszcie zasnąć, dać sobie czas na dochodzenie do siebie.

Co mi pomogło, kiedy było naprawdę źle, kiedy obudziłam się w swoje urodziny w szpitalu i nie wiedziałam, jak dalej żyć? Wsparcie innych. Rodziny, bliskich znajomych, ale też tych dalszych. Pisali, dzwonili, modlili się za mnie. Podnosiło mnie to na duchu, dodawało nadziei, że będzie lepiej. Znalazłam się nagle po drugiej stronie: oto ja, która lubi wspierać innych, inspirować ich do tego, żeby spełniali swoje marzenia, żeby się nie bali żyć tak, jak chcą, musiałam poprosić o pomoc. Dzięki temu przekonałam się, ile osób za mną stoi, że mogę na nich liczyć, tak jak oni na mnie. Bardzo jestem Wam za to wdzięczna! Nie wiem, w jakim byłabym stanie, gdyby nie Wy...

Co mnie czeka teraz? Muszę wrócić do sił, zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Ciało musi wrócić do normalnego cyklu, otrząsnąć się z traumy, jaka się mu przydarzyła. Czekają mnie podstawowe badania, żeby wykluczyć choroby, które mogły być przyczyną poronienia. A potem? Nadal chcemy mieć dzieci. Nie wiem, jak zniosę stres w kolejnej ciąży, ale jak to powiedziała pani psycholog w szpitalu: lęk o ciążę towarzyszy matce zawsze, nie da się od niego uciec, trzeba go zaakceptować i z nim żyć. Modlę się o to, żeby już więcej nie stracić ciąży. I żeby żadna kobieta nie musiała przez to przechodzić.

Dopiero teraz rozumiem koleżanki, które wspominały o utracie ciąży, a ja nie umiałam odpowiednio zareagować. Jeśli Ty właśnie tego doświadczyłaś, nie bój się prosić o pomoc. To naprawdę wiele daje. Płaczesz nadal, ale masz świadomość, że ktoś o Tobie dobrze myśli, ktoś Cię wspiera. Jeśli znajoma kobieta straciła ciążę, okaż jej wyrazy współczucia. Nie musisz wiele mówić, jeśli nie czujesz się na siłach, ale jej wystarczy, że z nią będziesz.

Straciłam ciążę. To straszne doświadczenie, bez względu na to, jak wcześnie to nastąpiło. Bo nowe życie pojawiło się tylko na chwilę i znikło, zabierając ze sobą nasze plany i marzenia, kawałek nas samych. Skończył się nasz świat, takim jakim go znaliśmy. Zaczął się nowy, musimy się go dopiero nauczyć. A żeby tak się stało, trzeba przejść przez etap głębokiego smutku, oswoić się z tym, co się stało. Potrzeba na to czasu. Wiem, że kiedyś będzie lepiej, musi być. Nie wiem, dlaczego mnie to spotkało, jaki zamysł Boga za tym wszystkim stoi. Może kiedyś się dowiem. A może to na zawsze pozostanie tajemnicą...

Monika Małgorzata Lis

  

Nick:
Mail:
Treść:
 
Wszystkie pola są wymagane.
twinn> Tutaj możesz wyrazić swoją opinię na temat tego artykułu.
tina> Droga Moniko.. slowa wspólczucia są tu niezbyt odpowiednie wobec traumy jaką przechodzisz, ale musisz być silna i wierzyć ,ze urodzisz zdrowe , wspaniałe dziecko. Jestem matką,teściową i niedoszła babcią, która tak cieszyła się, ze synowa jest w bliżniaczej ciąży. Jednak nasza radość skończyła się 1.01.2017, gdy w czwartym miesiącu moja synowa poroniła ! Wiem dobrze co to znaczy i płaczę cichutko , żeby ona i syn tego nie widzieli. jednak mam nadzieję ,że dobry Bóg obdarzy ich jeszcze potomstwe o co się modlę i nie tracę wiary. Niech Bóg doda Ci siły i wiary! Jezu ufam Tobie!
 



Nasz własny komputer prawie jak prywatna baza danych Centralnej Agencji Wywiadowczej.
Kolejna podróż w przeszłość śladami kultowych napojów na naszych dawnych stołach i podwórkach.
Usilnie „kręcono” skandal, którego bohaterami miała być nasza regionalna telewizja i jej dwie prezenterki pogody.
Mimo nowoczesnej informatyki i zorganizowania e-urzędu szary człowiek może popaść w kłopoty. Takie jak te…
Gdy kobiecie kończy się świat…
To smutne wyznanie naszej felietonistki. Nawet nie wiemy, jak wielu osób z otoczenia dotyczą podobne doświadczenia.
Nie zawsze przysłowiowe „wypruwanie flaków” jest dobrym sposobem na rozwój firmy. Inny plan też rodzi sukces.
Nie tylko posłowie tego roku zapomnieli o prawdziwych Świętach. W Rzeszowie nowe obyczaje też mogą zasmucać.
To problem wielu osób prowadzących w pojedynkę własną działalność gospodarczą. Co zrobić, gdy się utknęło?
Dążenie do perfekcji w pracy jest cechą wielu z nas. Ale jakie powinny być rozsądne granice w staranności?
Sama tego chciałam. Marudziłam ostatnio, że nie wiem, czego chcę od życia, jak ono powinno wyglądać (raczej: jakbym chciała, żeby wyglądało), w jaki sposób dalej rozwijać manufakturę, to się doigrałam. Takie rzeczy się nie zdarzają. Myślę i śmieję się na cały głos wracając z zakupów do manufaktury.