2016.10.31
Perfekcjonizm w pracy – cel, czy przeszkoda?
Nie każdy jest perfekcjonistą! Ale czy to znaczy, że nie jest dobry w swojej pracy? Jak się okazuje, perfekcjonizm czasami może przeszkadzać i odbierać autentyczność twórczości. Gdzie są rozsądne granice staranności – problem ten analizowała Monika.
„Nie jestem perfekcjonistką” – po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego chyba wtedy, kiedy przyszły do mnie dziewczyny na urodzinowe warsztaty zatytułowane „uszyj sobie torbę”. Warsztaty tego typu organizowałam pierwszy raz. Założyłam, że prostą, dwustronną torbę uszyją w 3 godziny. Zeszło nam... 5 godzin. Dlaczego? Bo u wszystkich trzech, jak jeden mąż, objawił się perfekcjonizm!
Czym jest perfekcjonizm, a co ważniejsze, czy rękodzielnik powinien być perfekcjonistą? Kiedy zadałam takie pytanie na profilu manufaktury na Facebooku, oczekując na burzliwą dyskusję, zastała mnie... cisza. Żadnych komentarzy, jedynie kilka lajków. „Dziwne”, pomyślałam.
Aż tu nagle skomentowała Agnieszka F., uczestniczka wyżej wspomnianych warsztatów: „wszyscy perfekcyjni siedzą i myślą, co i jak napisać, aby było PERFEKCYJNIE.” Zaśmiałam się wtedy, ale potem stwierdziłam, że nie powinien być to jednak powód do śmiechu... Ale dyskusja ruszyła. I do czego doszliśmy?
Na pierwszy rzut oka perfekcjonizm w szyciu kojarzy się z: równymi ściegami, doborem odpowiedniego koloru nici do tkaniny czy dbałością o szczegóły (jak to napisała Teresa, która sama szyje), bo, jak wspomniała Katarzyna, „diabeł tkwi w szczegółach”. Kiedy tak myślę o perfekcjoniźmie, nie mam z nim problemu. Problem pojawia się wtedy, kiedy perfekcjonizm pokazuje swoją drugą, ciemną stronę: dążenie do doskonałości kosztem naszych rezerw psychicznych czy zdrowia, jak wspomniała w dyskusji Zunka (którą możecie znać pod marką Baboshka). Pcha nas do tego, żeby poprawiać wszystko, bo nasza praca wydaje się nam niedoskonała, nieidealna. Tylko co to znaczy: doskonała? Taka praca, jak w fabryce, wykonana z precyzją lasera, jak pytają Joanna i Agnieszka L.? To wtedy już nie jest rękodzieło, w które wkłada się też swoje serce, tylko bezduszna fabryka właśnie! Na dobrą sprawę, jakby chcieć wszystko mieć wykrojone z precyzją lasera, to myślę, że ciuchy, które kupujemy w sieciówkach, szyte w fabrykach, też nie mogłyby zostać uznane za perfekcyjne. I to jest właśnie ten problem z perfekcjonizmem: zawsze jest coś, co mogłoby zostać zrobione lepiej, i lepiej, i lepiej... I poprawkom nie ma końca. Pracy nie ma końca. Za to jest wieczne niezadowolenie. Bo mogłoby być idealnie, a nie jest!
Teraz nie zrozummy się źle: nie jestem za bylejakością, a jeśli mieliście w rękach coś kiedyś uszytego przeze mnie, to wiecie, że jakość jest dla mnie bardzo ważna. Jakość rozumiana jako staranność, schludność, solidność, starannie dobrane materiały i techniki, odpowiednie wykończenie (świetnie to podsumowałaś, Joanno!).
Pojawia się więc pytanie: gdzie jest ta granica między bylejakością a perfekcjonizmem? Jak to rozpoznać? Kiedy nasze dzieła są wystarczająco dobre? Nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Każdy ma inny sposób pracy, każdy ma inaczej ustawione granice. W moim przypadku pomaga mi doświadczenie szyciowe: wiem, że kiedy wykrawam poszewkę na dużą poduszkę, i kiedy przesunie mi się linijka o pół centymetra, to dla całości nie będzie to miało najmniejszego znaczenia. Ale kiedy szyję sukienkę, która ma na przykład widoczne szwy przy dekolcie, to jeśli tam mi się ręka przy szyciu omsknie, to natychmiast to spruję i poprawię, żeby było równo.
Z drugiej strony, przecież kiedy myślimy o rękodziele, myślimy przede wszystkim o unikatowości. Monika zauważyła, że jeśli tworzymy coś, co nie jest perfekcyjne, to właśnie w tym tkwi jego urok, w niepowtarzalności, w tych drobnych różnicach, w tym, że nawet jeśli uszyjemy 10 serduszek od tego samego szablonu, to każde będzie się troszkę różnić od siebie. Jasne, nie chodzi znów o to, żeby zrobić okrutnie krzywe te serduszka, udając, że dzięki temu będą z „charakterem”, czego obawiają się niektórzy. Znów: trzeba jakoś wyczuć tę granicę, gdzie dążenie do tego, żeby być „naj”, żeby nasze wytwory były piękne, nie przestało nas pchać w rozwoju, a zaczęło hamować. Może wystarczy to, że ktoś wkłada w pracę swoje serce? Uczyć się, rozwijać, ale nie czekać na ten moment, kiedy będę doskonała. Bo, nie chcę Was martwić, taki moment nigdy nie nadejdzie...
Perfekcjonizm, rozumiany jako dążenie do doskonałości, często jest destrukcyjny, i to nie tylko w szyciu, ale przede wszystkim w życiu. Walczy z nim nieustannie Pani Swojego Czasu (paniswojegoczasu.pl), powtarzając: „zrobione jest lepsze od doskonałego!”. A na moim przykładzie widać, że można szyć starannie, nie będąc perfekcjonistką. Ale ja już tak mam, że jak sobie coś uszyję, to chodzę cała uśmiechnięta po domu i mówię (albo do siebie, albo do męża): „kurcze, ale mi to świetnie wyszło! Zdolna jestem!” I taką strategię Wam polecam: chwalcie się za swoje działania, to będzie się Wam chciało się rozwijać i tworzyć jeszcze piękniejsze rzeczy!
Dziękuję pięknie dziewczynom, które się wypowiedziały w dyskusji na FB, byłyście naprawdę bardzo pomocne! Liczę na Wasze głosy przy okazji nowego artykułu :) Jaga Szeptalin, Teresa Płaneta, Katarzyna Konior, Zunka Cichos, Agnieszka Lisek, Joanna Magdalena Ucińska, Gosia Gabryś, Ula Surma, Magdalena Szkodn... to o Was mowa, dziewczyny!
Monika Małgorzata Lis
manufakturamoniki.pl