2017.11.24
FNT tuż przed werdyktem
Od tygodnia w Teatrze Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie twa 4 edycja Festiwalu Nowego Teatru. Czy widzowie przeżyli już coś porywającego? A może mają niedosyt i wciąż czekają na jakąś sceniczną „petardę”?
Uroczyste otwarcie 4 edycji Festiwalu Nowego Teatru w Rzeszowie.
W tych dniach Rzeszów przeżywa czwartą już coroczną odsłonę Festiwalu Nowego Teatru i wygląda na to, że wypadnie ona chyba jako najbardziej interesująca. Zaczęło się 17 listopada. W piątek w dniu otwarcia FNT widzowie mogli wziąć udział w projekcie Nowy Teatr / Europa, do którego Rzeszów zaprosił kolegów ze Słowacji z Państwowego Teatru w Koszycach. Mogliśmy zobaczyć dwa spektakle pozakonkursowe „Komórka” i „Dziennik Anny Frank”. Na początku chciałabym zatrzymać się chwilę przy drugiej propozycji Słowaków.
Muszę się Państwu przyznać do pewnego zmęczenia holokaustem w sztuce. W tym temacie, jak i w temacie dziennika Anny Frank bardzo wiele już powiedziano i pokazano. Stąd moja obawa, co jeszcze nowego, świeżego i oryginalnego można pokazać widzowi? A jednak pomyliłam się, co z uznaniem dla twórców spektaklu przyznaję. „Dziennik Anny Frank” to sztuka uboga w słowa, dużo bardziej przemawia do widza poprzez gesty, taniec i muzykę. Ale forma przekazu pozasłownego również była w stanie pobudzić nasze wnętrze. Od wzbudzenia lekkiego uśmiechu wobec beztroskiego dziecka, przez wzruszenie, aż do strachu przechodzącego w przerażenie. Trzeba naprawdę kunsztu reżyserskiego w opowiadanej historii, aby, jak w moim przypadku, wywołać w widzu strach przez samo pojawienie się na scenie postaci żołnierzy niemieckich. Spektakl pokazał, na jak wiele sposobów można przemawiać do odbiorcy i bezgranicznie porwać go w swój świat. Przy tym temat tak „ograny” pokazano w sposób nowy, oryginalny, i dający głęboko do myślenia. „Dziennik Anny Frank” absolutnie wpisał się idę nowego teatru, bo poza schedą przeszłości opowiada po prostu o człowieczeństwie i o tym, że wolność i przekonanie o bezpieczeństwie domowego zacisza są pojęciami względnymi. Spektakl okazał się mocnym akcentem na rozpoczęcie festiwalu.
„DZIENNIK ANNY FRANK” - reżyseria i choreografia: Ondrej Šoth (Państwowy Teatr Koszyce/Słowacja)
Kolejne dni wypełniły propozycje konkursowe walczące o uwagę i emocje publiczności. Pierwszy spektakl pt. „BEZE MNIE” przedstawili gospodarze, czyli rzeszowski teatr. To bardziej projekt edukacyjny dla dzieci i młodzieży, niż pełnokrwisty spektakl. Nie wiem czy w ogóle powinnam odnosić się do jego treści, bo w końcu wiekowo nie ja jestem jego głównym adresatem? Jednak w jakiś sposób dałam się porwać jego dynamice, a dzięki jego fabule i interesującej grze aktorskiej udało mi się nawet „powrócić” w emocjach do czasów, gdy to ja miałam te 14 czy 15 lat. Spektakl dla młodego widza był ponadto próbą zbliżenia go do sztuki teatru. Nie było tu wielkich dramatów świata. Nastolatek mógł poznać teatr, przez swoje własne ja, jak w lustrze widział swoje rozterki, codzienne pokusy i wybory. Twórcy podjęli trudny temat ucieczki młodego, jeszcze nieukształtowanego emocjonalnie człowieka w wirtualny świat gier internetowych. W świece tym dla tak młodej osoby fikcja i realia zaczynają się zacierać, a potem okazuje się, że decyzje podejmowane w fikcyjnej grze są zupełnie czymś innym w realnym życiu. Jednak i widź dorosły w tym przedstawieniu może odnaleźć jakieś przesłanie dla siebie. Być może przeszyje go jakaś refleksja nad sytuacją sprzed wielu, wielu lat? Być może przyjdzie zrozumienie, dlaczego dziś jako dojrzały i ukształtowany człowiek wybiera takie a nie inne zachowania i postawy?
„BEZE MNIE” Michaela Müllera – reżyseria Tomasz Cymerman (Teatr Wandy Siemaszkowej Rzeszów)
Po tej podróży w swoje dzieciństwo następny spektakl był zupełni czymś innym. „BĘDZIE PANI ZADOWOLONA, CZYLI RZECZ O OSTATNIM WESELU WE WSI KAMYK”. Ta sztuka jak do tej pory wywarła na mnie najgłębsze wrażenie.
Wchodząc w przestrzenie szatni, foyer a nawet toalet rzeszowskiego teatru na kwadrans przed spektaklem, natknęłam się na ludzi ubranych w stroje z innej epoki, ale rozpoznawalnych ewidentnie jako stroje weselne. Czyżby aktorzy jeszcze spacerują sobie przed sztuką – pomyślałam. Nic z tych rzeczy. Oni już weszli w swoje role, a przestrzeń foyer i nadchodzący widzowie zostali wciągnięci twórczo do spektaklu. „No cześć! Daj pyska, czekali my na ciebie!” – rzucił mi przy szatni jakiś wystrojony jegomość z flaszka w dłoni. Zaczepiani widzowie nieobyci zbytnio z współczesnym teatrem byli nieco skonsternowani i wietrzyli skandal. Całe szczęście i oni z biegiem czasu „weszli” w sztukę. Znowu inni widzowie od wejścia zrozumieli zabieg artystyczny i reagowali jak typowi goście weselni częstując się odważnie tradycyjnym smalcem i ogórasami.
Jednak radosny nastój przedweselny przechodzi na scenie dramatyczne zmiany. Nad weselem wisi jakaś klątwa i jakieś zło snuje się niespokojne w tle bawiących się gości. Bo spektakl „Będzie Pani zadowolona...”, to nie komedia, a dramat ukazujący, jak nierozważne decyzje mogą nawet dobrych ludzi uczynić w końcu złymi i okrutnymi. Wesele jest natomiast scenerią, na której ujawniają się prawdziwe emocje skrywane pomiędzy ludźmi i bliskimi. Jest radość, a potem złość, nienawiść, krew i scenę zaściela trup. Rozwój wypadków budzi w nas niepokój, tracimy pewność nawet względem samych siebie, bo choć staramy się być dobrymi i wydaje nam się, że nasze życiowe decyzje służą dobru naszemu, naszej rodziny i przyjaciół, to czy na pewno tak jest? Może wcale nie możemy być tego tacy pewni? Co będzie, gdy przyjdzie czas próby i gdy nas ogarnie złość. Jaka postać w nas się wtedy ujawni?
Spektakl został wyreżyserowany przez znakomitą twórczynię młodego pokolenia Agatę Dudę-Gracz. Ale w parze z reżyserią idzie wspaniała gra aktorska. Każda postać dopracowana jest w najmniejszych szczegółach. Są one tak pełnokrwiste, że czasami zapominamy o tym, że to tylko przedstawienie, a weselnicy to tylko aktorzy. Publiczność wychodzi z sali teatralnej nie jak z typowego spektaklu, bo kurtyna w ogóle nie opadła, a aktorzy jakby ignorowali koniec nie wychodząc ze swoich ról. Widz może być skołowany, bo co prawda nagradza spektakl oklaskami ale obserwując scenę wcale nie jest przekonany czy dobiegł końca? Kapitalne przeżycie, gdy sztuka przenika do życia. Spektakl był dla mnie pokazem profesjonalizmu w każdym aspekcie twórczym. Widać, że jego koncepcja od początku została dobrze przemyślana przez reżyserkę, wciągnęła aktorów w świat, w którym odmieniła ich zupełnie, a ci przez prawie 4 godziny grali swoje postacie do bólu autentycznie. Widzowie wychodzili tego wieczora z teatru dogłębnie dotknięci, niektórzy przerażeni i z pewnością nie znudzeni. Dla takich sztuk mogłabym teatr odwiedzać co tydzień.
„BĘDZIE PANI ZADOWOLONA, CZYLI RZECZ O OSTATNIM WESELU WE WSI KAMYK” - reżyseria Agata Duda-Gracz (Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego Poznań)
Kolejne dni konkursowe to „ŚW. IDIOTA” Fiodora Dostojewskigo w reż. Janusza Opryńskiego z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej i „ŚLUB” Witolda Gombrowicza, tu również na chwilę zatrzymam się przy tym ostatnim spektaklu.
Kadr ze spektaklu "ŚW. IDIOTA".
ŚLUB Gombrowicza w reżyserii Anny Augustynowicz początkowo nieco jakby nudzi publiczność. To jednak tylko pierwsze wrażenie, bo ze sceny na scenę fabuła coraz bardziej pochłania widza. Postać głównego bohatera Henryka przedstawiona w trzech osobach, współczesne wręcz domowe stroje bohaterów przedstawienia, oszczędna scenografia. Na naszych oczach trwa spektakl w spektaklu. Główny bohater ołówkiem kreśli skrypt i zmienia co jakiś czas fabułę sztuki. Minimalizm wizualny sztuki bardzo wpływa na głębie przesłania. W tym przedstawieniu w przeciwieństwie do opisanego na początku „DZIENNIKA ANNY FRANK” to właśnie słowa i ich zrozumienie mają największe znaczenie. Oczywiście nie brakuje humoru, jak to u Gombrowicza. Najważniejsze w sztuce jest pytanie, które cały czas mamy jako widzowie gdzieś w tyle głowy. Kim jesteśmy naprawdę i który ze światów jest dla nas bardziej rzeczywisty? Czy ten pełen tradycji i konwenansów, w który wchodzimy jak aktorzy do gry już od dnia naszych narodzin, czy może ten, który sami sobie wymyślamy i żyjemy w nim gdzieś obok innych, tak jakby w marzeniach? Która z naszych tożsamości jest tą prawdziwą? Może nie każdy z nas, widzów wychodząc ze „ŚLUBU” był od razu w stanie określić to, co przeżył. Ale pewne było, że to co przed chwilą widział, to czego doświadczył, jakoś go poruszyło i być może zmieniło. Został przy tym też wciągnięty w jakąś pospektaklową grę, gdy wciąż w głowie słyszy to ważne pytanie.
Spektakl „ŚLUB”, to także zwrócenie uwagi widza na to co najważniejsze w teatrze, bez względu na chęć sprostania nowoczesności poprzez zastosowanie nowych środków przekazu. Tym czymś najważniejszym jest słowo i umiejętność jego przekazania widzowi.
„ŚLUB” Witolda Gomborowicza – reżyseria Anna Augustynowicz (Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu w koprodukcji z Teatrem Współczesnym w Szczecinie)
Następnymi propozycjami festiwalowymi były spektakle „BZIK. OSTATNIA MINUTA” Jana Czaplińskiego w reż. Eweliny Marciniak (Teatr Współczesny Szczecin) oraz „GDYBY PINA NIE PALIŁA, TO BY ŻYŁA” w reż. Cezarego Tomaszewskiego (Teatr Dramamatyczny im. Jerzego Szaniawskiego/Wałbrzych).
Kadr ze spektaklu "BZIK. OSTATNIA MINUTA".
Kadr ze spektaklu "GDYBY PINA NIE PALIŁA, TO BY ŻYŁA".
Czy będziemy mieli szansę jeszcze na jakiś potężny „gwóźdź” tego festiwalu? Przed nami jeszcze ostatnie spektakle konkursowe: „SEKRETNE ŻYCIE FRIEDMANÓW” w reż. Marcina Wierzchowskiego z Teatru Ludowego w Krakowie i „CHŁOPI” Władysława Reymonta w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego z Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie.
Zawczasu mogę jednak powiedzieć, że przy dużej różnorodności prezentowanych sztuk, tegoroczny konkurs sprawia, iż Festiwal Nowego Teatru w Rzeszowie jest coraz lepszy. Werdykt oceniający wykonawców zapadnie oczywiście po zakończeniu festiwalu, ale już widać, że sprawdza się on doskonale jako pole do dyskusji o współczesnym teatrze i sposobach na komunikację z widzem w ukazywaniu wartości.
Barbara Kędzierska
Szczegółowy program IV edycji Festiwalu Nowego Teatru:
SPEKTAKLE
IMPREZY TOWARZYSZĄCE